piątek, 14 lutego 2014

Chapter Two

Ponad 200 wejść, 1 komentarz ( za który bardzo dziękuję Mr.MilovV :3) a dalej co? :C
Kursywa - myśli danego bohatera ;3
~*~
           Brązowooki jechał swoim nowo zdobytym Lamborghini Aventador. Licznik już dawno wskazywał ponad sto na godzinę. Myślał o blondynce, którą wczoraj wyrwał jego przyjaciel. Cholernie mu się podobała, miała wszystko co trzeba, tam gdzie trzeba i ile trzeba. Jedyne co mu w niej nie pasowało to oczy. Puste, smutne, zielone oczy bez jakichkolwiek oznak radości. Louis na pewno nie dostrzegł tego bólu, nigdy nie był dobry w odkrywaniu skrywanych uczuć. Lilith Tincleton najwyraźniej miała ich bardzo dużo.
Zaparkował pod liceum i wyszedł z auta. Nie trzeba było długo czekać, aby otoczył go wianuszek zgrabnych, farbowanych lub też nie blondynek, szatynek, brunetek i rudych dziewczyn. Nie jest chyba tajemnicą, że z każdą z nich przespał się przynajmniej raz, albo dwa. Czasami nawet trzy jeśli była dobra w łóżku.
-Zaynuś.- wzdrygnął się. Nienawidził jak zdrabnia się jego imię, zwłaszcza, że te słowa wypowiedziała...
-Millicent. Sprawdzałaś może czy nie ma cię gdzieś indziej? Na przykład w łóżku  Styles'a albo Payne'a?- warknął obracając się przodem do szatynki i oparł się plecami o samochód.
-Oh, nie bądź śmieszny. Wiesz, że kocham tylko ciebie.- przewrócił oczami. Już sam nie wiedział czy ona była taka tępa naprawdę czy udaje.
-Dziewczyno ty nic o mnie nie wiesz i twierdzisz, że mnie kochasz?- tak. Zayn mimo, że był jaki był na pozór. W środku nie był przecież, aż taki pusty. Chyba...
-Skarbie. Co ty gadasz. Wiem o tobie wszystko.- zatrzepotała oczami. Krąg 'wielbicielek' zaczął się pomniejszać.
-Słucham. Co o mnie wiesz?
-Urodziłeś się dwunastego stycznia, jesteś muzułmaninem, masz rodzeństwo, lubisz się ścigać.
-Podsumowując gówno o mnie wiesz.- przerwał jej. Rzeczywiście urodził się w styczniu, jest innej religii i ma siostry, ale to tylko powierzchowna wiedza. Czy Millicent wiedziała jaki jest w środku? Nachylił się nad nią i lekko musnął jej ucho swoimi malinowymi ustami. - A teraz ładnie spierdalaj w podskokach.
Spojrzała na niego gniewnie. Odeszła kręcąc tyłkiem, niech wie co właśnie stracił! Tyle, że on miał to gdzieś. Jak większość rzeczy w życiu. Bez zbędnego pośpiechu udał się do sali biologicznej mimo, że było już po dzwonku.

           Lekcja mijała spokojnie, Lilith robiła przydzielone zadanie. "Opisz zwierzęta transgeniczne. Wymień wady i zalety GMO." nic prostszego. Drzwi od sali się uchyliły i do środka wszedł brunet.
-O! Jak miło, że pan nas wreszcie odwiedził, panie Malik. Proszę usiąść z panną Tincleton i wykonać przydzielone zadania. Dziś praca w grupach.- starszy mężczyzna z bródką wskazał miejsce obok blondynki. Zayn bez słowa usiadł obok niej. Wiedziała, że mulat nie będzie miał chociażby najmniejszej ochoty na robienie zadania, więc nawet nie podawała mu jego treści. Czuła jak lustrował ją wzrokiem i starała się go ignorować. Tylko jak? Całe życie nawet nie spojrzał w jej stronę, a teraz patrzy na nią jak na zwierzynę. No, tak. Zapomniała. On lubi posuwać wszystko co się rusza i ma cycki.
-Podasz mi treść zadania Tincleton?- mruknął, a ona spojrzała na niego spod byka.
-A od kiedy to interesuje cię wykonanie polecenia nauczyciela, co Malik?- warknęła, a on jedynie się zaśmiał. Nie dość, że ładna to zadziorna.
-A od wtedy kiedy mam z tobą pracować.- odpowiedział. Westchnęła i oparła głowę na dłoni. Wkurzający, arogancki, napalony. Co z tego, że przystojny? Wygląd to nie wszystko. Przesunęła w jego stronę swój zeszyt. Wodził wzrokiem po tekście. Zauważyła, że jedna z jego brwi powędrowała ku górze. Czyżby to było dla niego za trudne? Pff... Oczywiście, że tak.
-To jest banalne.- spojrzała na niego jak na kretyna.
-Serio? Wiesz cokolwiek o zwierzętach transgenicznych?- w jej głosie dało się słyszeć lekką kpinę. Na pewno chciał się popisać, w końcu z biologii miał ledwo dwóję.
-Pewnie. To zwierzęta, których DNA zostało zmodyfikowane metodami inżynierii genetycznej w celu uzyskania porządnego efektu fenotypowego. Najczęściej otrzymuje się je poprzez wprowadzenie do zygoty odpowiedniego genu. Często wykorzystuje się je w badaniach medycznych czy naukowych. Zwierzęta transgeniczne są także dobrą 'przechowalnią' dla ludzkich narządów. Na przykład, jeśli jakiś człowiek potrzebuje przeszczepu serca, czy nerki, z takiego oto zwierzęcia zabiera się dany narząd, który jak już wspomniałem jest ludzki i spokojnie, bez problemów będzie funkcjonować w organizmie człowieka.- patrzyła na niego tym razem z lekkim szokiem i niedowierzaniem. On serio coś o tym wiedział, a raczej dużo o tym wiedział.
-Jakim cudem masz dwóję?- spytała, powoli ogarniając swoją minę.
-Z czystego lenistwa. To chyba oczywiste. Pewnie myślałaś, że jestem kretynem, co?
-Nie myślałam, że zawsze używasz penisa zamiast mózgu, a tu taka niespodzianka.- wyrecytowała, a on się zaśmiał. Zabrał od niej długopis i zaczął pisać na kartce swoją mowę dotyczącą zadania. W tej chwili wydawał jej się uroczy. Zwykły nastolatek, który robi to co do niego należy, a nie posuwa wszystkich po kątach, nielegalnie się ściga i ogólnie robi wszystko czego nie powinien.
Czuł, że dziewczyna się mu przygląda. Powoli tracił cierpliwość, nie był przecież jakimś muzealnym obiektem. W dodatku Lilith spodobała się Louisowi. I co teraz?
-Mała nie przyglądaj mi się tak, bo mi Louis kutasa odgryzie, okej?- speszona odwróciła głowę w bok i mocno się zaczerwieniła.

         Wpadła do domu babci cała zdyszana. Jak ona nienawidziła psów! Okropne zwierzęta z wywalonymi jęzorami, które rzucają się na wszystko i wszystkich. Niczym Malik na dziewczyny. Zaraz, zaraz czy ona właśnie pomyślała o tym nadętym palancie? Do jej nogi zaczął łasić się pupil staruszki. Kochała koty. Może i wredne, ale słodkie i nie wpychają jęzora gdzie się da. Wzięła dachowca na ręce i zaczęła go głaskać po brzuchu co skwitował uroczym mruczeniem. Ściągnęła buty i weszła do kuchni, gdzie pani Tincleton przygotowywała obiad, a przy stole siedziała Jully.
-Babciu, jędza przyszła.- mała blondyneczka jęknęła i zabrała kota zielonookiej. - I maltretuje Karmela.
-On się nazywa Kermit. Nie Karmel, mała wiedźmo. Cześć babciu.- starsza z sióstr przywitała się z babcią buziakiem w policzek.
-Witaj Lilith. Siadaj, zaraz podam obiad. Jak w szkole?- zajęła miejsce naprzeciwko metrowego potwora.
-Okazało się, że Malik ma jakiekolwiek pojęcie o biologii. Co więcej. Oboje dostaliśmy piątki. Piękna współpraca mendy z niedorozwojem.- wskazała na siostrę i dodała.- nawet słowa pokrako.
-Babciu! To chodzi o tego Zayna Malika, który kiedyś...-nie dane było jej skończyć, gdyż Lilith zatkała małej usta.
-Przeprosimy cię na momencik.- uśmiechnęła się i wyszła z kuchni do salonu zatrzaskując za sobą drzwi.- Ani słowa o Maliku jasne? Wypiszą mnie stamtąd.
-To przecież jego wina! Wszystko jego wina! Ty naprawdę musisz myśleć tylko o sobie? Wiesz jak bardzo chcę to wszystkim powiedzieć ty poczwarko?- Jully zmierzyła wściekłym wzrokiem siostrę. Ta jęknęła. Skąd ta mała ma siły nadal się z nią kłócić, kiedy ona ledwo wytrzymuje to wszystko. Co zrobił Malik to zrobił. Nie odstanie się przecież, chociaż to nadal boli.
-Kupię ci lalkę Hanny Montany tylko zamknij parszywy ryj, ok?- mała blondynka zamyśliła się. Była przekupna i to bardzo. Mała materialistka.
-Zgoda.- usłyszały wołanie babci na obiad. Obie pognały w kierunku kuchni, przepychając się w drzwiach.

          Zdobycie numeru Lilith wcale nie było wielkim wyzwaniem. Przekręcał swój telefon w dłonie w każde możliwe strony. Miał dylemat. Napisać czy nie? Po dłuższej chwili zdecydował się to zrobić.

Do: Lilith E. Tincleton
Co tam słychać, panienko? ;)

Nie czekał długo na odpowiedź co go trochę zdziwiło. Przecież ona go nie lubi, prawda?

Od: Lilith E. Tincleton
 Nic ciekawego. Siedzę i wkuwam biologię. Czegóż żąda twa dusza?

Parsknął śmiechem. Ona była genialna do tego ładna i z tego co mówił Zayn mądra. Mieli razem prawie każdą lekcję.

Do: Lilith E. Tincleton
Mogę po ciebie przyjść za dziesięć minut?

Od: Lilith E. Tincleton
Nie wierzę. Louis Tomlinson pyta kogoś o zdanie...
Ale nie, nie możesz :3

Do: Lilith E. Tincleton
Zaraz będę.

Zszedł na dół i z wieszaka zabrał kluczyki do auta. Już miał wychodzić, ale w przedpokoju zatrzymał go mulat.
-Mówiłeś, że ona boi się jeździć samochodami.- powiedział i wypił łyk kawy. Tomlinson zaczął świdrować go wzrokiem, przy okazji przelatując pamięcią do tyłu.
-Rzeczywiście. Łap.- odpowiedział i rzucił chłopakowi kluczyki, które złapał bez problemu.- Skąd wiesz, że idę do niej?
-Serio, stary? Serio?- Zayn uniósł jedną brew, szatyn pokręcił głową i uśmiechnął się do przyjaciela. Wyszedł trzaskając drzwiami. Pod jej domem był dobrą godzinę później. W końcu szedł na piechotę. Stanął na ganku i wyciągnął telefon. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci..dwudziesty. Zrezygnowany zakończył połączenie i zapukał do drzwi. W nich od razu pokazała się staruszka.
-Dzień dobry, pani Tincleton. Zastałem Lilith?- spytał, kobieta kiwnęła głową i wpuściła go do środka. 
-Widzę, że ci na niej zależy chłopcze, skoro przychodzi tutaj o jedenastej w nocy. Nie zrań jej. Jest u siebie na górze. Pierwszy pokój na prawo.- siwowłosa udała się do salonu na swoją kanapę i powróciła do snu. Louis migiem pokonał schody i zapukał. Nikt nie otwierał. Przecież mówił, że przyjdzie! Nacisnął klamkę i wszedł do środka. To co tam zobaczył nabawiła go uśmiechu na twarzy. Dziewczyna spała na łóżku z podręcznikiem do biologii na klatce piersiowej, szklanką wody gazowanej w ręku i kotem pod głową. Podszedł do niej i usiadł obok. Wyglądała uroczo, bardzo uroczo. Założył za jej ucho niesforny kosmyk blond włosów. Poruszyła się lekko, ale nie obudziła.
-Lilith. Wstawaj.- powiedział, a z jej strony nie było żadnej reakcji.- LILITH ERICO TINCELTON RUSZ TYŁEK Z TEGO WYRA!- warknął, a dziewczyna gwałtownie się podniosła i przypadkowo oblała chłopaka zawartością szklanki. 
-Boże! Louis! Co ty tu robisz, przepraszam. Ściągaj wysuszę, co tu robisz?- kot leniwie się przeciągnął i podszedł do chłopaka. Koty, fuj. Psy są o wiele lepsze i wierniejsze.
-Pisałem, że przyjdę. Twoja babcia mi otworzyła. Słodko wyglądasz jak śpisz.- odpowiedział i ściągnął bluzę. Podał ją dziewczynie, która przewróciła oczami. Zdziwił ją pewien fakt. Louis właśnie powiedział, że wygląda słodko i zero reakcji zaczerwienień na policzkach a po słowach Zayna "Mała nie przyglądaj mi się tak" spaliła buraka. Blondynka powiesiła ubranie na grzejnik, który mimo, że było lato grzał. Usiadła po drugiej stronie łóżka i spojrzała na zadowolonego szatyna.
-Po co przyjechałeś?- spytała po pewnym czasie. Uśmiechnął się.
-Nie mogę odwiedzić koleżanki?
-Zwykłej koleżanki o jedenastej w nocy. Naprawdę, Louis? Czego ode mnie chcesz? Uratowałeś mnie, kiedy zemdlałam, okej dziękuje ci za to, ale na tym nasza znajomość powinna się zakończyć.- mruknęła i przyciągnęła do siebie futrzaka.
-Dlaczego?- spytał, wyczuła lekki zawód w jego głosie.
-Pochodzimy z dwóch różnych światów, Tomlinson. Ty jesteś tym 'pro'- tutaj zrobiła cudzysłów palcami- a ja jestem szarą, nic nie znaczącą myszką. Niech tak zostanie. Kermit! Nie drap!
Spojrzał na nią lekko zdezorientowany. Co szkolny status miał do nich? 
-Nie interesuje mnie to co się dzieje w szkole Lilith. Chcę cię poznać. Wiedzieć co lubisz jeść, robić. Jakie lubisz zwierzęta, zespoły. Czy tak wiele wymagam?
-Louis znamy się trzy dni! W ogóle mnie nie znasz. Po czym masz większą chęć poznania mnie?- spytała patrząc na niego. 
-Bo nigdy nie widziałem twojego uśmiechu.- odpowiedział uśmiechając się smutno.- Dobranoc, Tincleton. Widzimy się w szkole.- wyszedł z pokoju dziewczyny i wybiegł z domu, kierując się do własnego mieszkania.

          Lilith. Coś ty właśnie zrobiła? Nadal z lekkim szokiem patrzyła na orzechowe drzwi prowadzące do jej pokoju. Walnęła się na łóżko, ale nie mogła się długo cieszyć samotnością, bo do pokoju wszedł blondwłosy potwór.
-Lila...- usłyszała głos swojej siostry.
-Tak, Jully?- spytała i nadal z zamkniętymi oczami pogłaskała kota.
-Mogę z tobą spać? Miałam zły sen.- starsza odsunęła się kawałek, dając małej miejsce.
-Pewnie. Wbijaj.- odpowiedziała i już po chwili czuła jak małe ciało dziewczynki się w nią wtula. - Co ci się śniło?
-Mama mi się śniła. Wszyscy byliśmy na łące. Ja, ty, mama, tata i Nick. Słoneczko grzało, a potem nagle zerwała się wichura. Ziemia podzieliła się na dwie części i mama tam spadła. A ty chciałaś mamę ratować i też spadłaś.- przytuliła do siebie bardziej Jully.
-Spokojnie. Nie pozwolę sobie, na stracenie was. Śpij, kochanie. Jutro zrobię ci naleśniki z nutellą i wszystko będzie dobrze, obiecuję. Mała skinęła głową i po chwili obie już spały.
~*~
Tak jak mówiłam rozdział jest 15. :3 Zajął mi 4 strony i nie zadowala mnie jakoś ten wynik.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział :) Bardzo się cieszę że tu trafiłam i oczywiście zostaje na dłużej :3

    a jeśli masz czas to zapraszam do mnie :d
    http://theroadtonowherefanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział i wogóle pięknie piszesz. Czekam na next'a

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialnyy!
    Aww *-*
    Ciekawe czy ich znajomość rozwinie się dalej... i kogo wybierze? Zayna czy Lou? Ach, nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału!
    Masz talent ;*
    Pozdrawiam, Lizzie ;**

    OdpowiedzUsuń