piątek, 7 lutego 2014

Chapter One

          Pierwsza rocznica śmierci Ammy Tincleton przyniosła ze sobą żałosną pogodę. Ciemne chmury pokryły całe niebo, a wiatr szalał między drzewami. Większość przechodniów szybko udawała się do domów, aby schować się przed nadchodzącym deszczem. Blondynka stała na cmentarzu przed grobem swojej matki i nie ukrywała łez. Gdyby wtedy była mądrzejsza! Nigdy nie doszłoby do wypadku, a ona nadal co wieczór siedziałaby z pełną rodziną przy stole sprzeczając się z młodszą siostrą i błagając brata o pomoc. Mama w tym czasie zajadałaby ciasteczka i popijała kawą, a tata czytałby gazetę co chwila cytując jakiś artykuł. Tak przynajmniej myślała. Teraz w domu nie było takiej sielankowej atmosfery.
-Lilith?- usłyszała za sobą męski głos. Odwróciła się i zobaczyła blondyna o brązowych oczach. Był dość wysoki i miał mały, prosty nos. Uśmiechnęła się do chłopaka słabo. Podszedł do niej i przytulił. - Nie płacz maleńka. Płacz w niczym ci nie pomoże. Mama na pewno by nie chciała, żebyś tak się dołowała.
-Nick, ty nie rozumiesz. To wszystko przeze mnie. Przeze mnie zostaliśmy bez matki, a ojciec ugania się za panienkami. Przeze mnie mała Jully ciągle płacze i tęskni za mamą. To wszystko moja wina.- wyrecytowała i ukryła głowę w bluzie chłopaka, na co on jedynie westchnął.
-Lil, skarbie posłuchaj. Jedyną osobą, która się za to obwinia jesteś ty. Nikt inny nie zwala na ciebie winy, a wiesz dlaczego? Bo to nie ty spowodowałaś ten wypadek. Głupie bachory dorwały się do motoru i spowodowały kraksę. Nie osądzaj się za coś czego nie popełniłaś.
Na te słowa blondynka rozpłakała się jeszcze bardziej. To tak bardzo bolało. Złapała brata za ramię i oboje oddalili się od cmentarza.
           -Napijesz się gorącej herbaty?- staruszka o wesołym uśmiechu wstawiła wodę na gaz. Lilith  uśmiechnęła się do kobiety, jednak nadal brakowało jej tych ogników radości w oczach. - Kochanie posłuchaj...
-Nie babciu.- przerwała jej blondynka i położyła rękę na ramieniu pani Tincleton.- Mam już dosyć wywodów na temat mojego obwiniania się. Wystarczająco dużo słucham ich u psychologa, który swoją droga i tak nie jest mi potrzebny.- kończąc swoją wypowiedź dziewczyna wyciągnęła z szafki dwie filiżanki i do każdej wsypała liście herbaty.
-Kochanie. Skoczyłabyś mi do apteki? Potrzebuję lekarstw na serce.
-Pewnie.- blondynka wzięła od babci pieniądze i kartkę z wypisanymi nazwami leków, po czym wyszła z domu.
        
         
           Londyn był niewątpliwie pięknym miastem, który wieczorem miał swój urok. Lampy oświetlające ulice, samochody, które także dawały światła, zapalone żarówki w domach, które swój blask przedostając też na zewnątrz. Z góry musiał być to zachwycający widok.
Lilith szła szybkim i pewnym krokiem, żeby jak najszybciej znaleźć się w aptece. Naciągnęła na dłonie rękawy, żeby bardziej schronić się przed chłodnym wiatrem. Stojąc przed apteką wyłączyła muzykę w swoim Ipponie. Weszła do środka i usłyszała dźwięk dzwoneczek, który wisiał przy drzwiach.
-Dzień dobry.- przywitała się z farmaceutką i podała jej karteczkę z nazwami lekarstw. Gdy kobieta podliczyła wszystko blondynka znów się odezwała.
-Poproszę jeszcze asentrę* i żelazo.- po zakupach wyszła na schody prowadzące do apteki. Schodząc poczuła, że wpadła na kogoś. Mruknęła ciche ‘przepraszam’ i już miała iść dalej, ale ktoś złapał ją za nadgarstek. Syknęła lekko.
-Przepraszam, dobrze się czujesz?- podniosła wzrok na obcego. Był to mężczyzna na oko dwudziestoletni. Niebieskie tęczówki patrzyły na nią z lekkim przejęciem i ciekawością, a brązowe włosy zaczesane na prawo idealnie współgrały z malinowymi ustami.
-Tak, dziękuję.- odpowiedziała i zaczęła schodzić. On szybko do niej podbiegł.
-Słuchaj może odprowadzę cię. Naprawdę nie wyglądasz za dobrze. – zacisnęła pięści i pokiwała przecząco głową.

-Słuchaj no. Nie znamy się, a ja serio dobrze się czuję. A z angielskiego na nasze to oznaczało „spływaj”. – warknęła i zirytowana ruszyła przed siebie.
-Auć. Zabolało.- mruknął i w razie czego poszedł za dziewczyną zachowując bezpieczną odległość.
                Źle się poczuła. Przytrzymała się barierki i zgięła w pół. Widziała mroczki przed oczami, to była chwila. Dziewczyna upadła na chodnik. Niebieskooki szybko znalazł się przy niej i wziął na ręce. Niewiele myśląc zawrócił i poszedł w tylko sobie znanym kierunku.



          Ocknęła się w nieznanym miejscu. Łóżko na, którym leżała było duże i twarde. Rozejrzała się w okół. Ściany w pomieszczeniu miały bordowy kolor, meble zostały wykonane z sosnowego drewna. Przy oknie stało łózko, szafka nocna i gitara. na przeciwko znajdowały się drzwi a obok nich spora szafa i biurko. Przestraszona blondynka wstała i zapaliła światło. Nie była pewna co ma robić. Siedzieć tutaj czy może, wyjść i dowiedzieć się jak dostać się do babci ryzykując życiem? Dobra Lilith. Weź się w garść. Uchyliła drzwi i wyszła na beżowy korytarz. Musiała przyznać, ze ktokolwiek tu mieszka ma nieziemski gust. Zeszła po schodach bo jedynie tam świeciło się światło. Weszła do średnich rozmiarów kuchni, gdzie przzy blacie gotował coś jakiś mężczyzna.
-Przepraszam.- powiedziała cicho a obcy się odwrócił. Na jej widok uśmiechnął się.

-Dobrze, że już wstałaś. Dobrze się czujesz?- znała go. To właśnie on zagadał do niej prze apteką. Spojrzała prosto w jego piękne tęczówki.
-Co się stało? Gdzie ja jestem? I kim ty jesteś?- mówiła cicho, a on jedynie się zaśmiał.

-Spokojnie mała. Zemdlałaś, więc ja Louis Tomlinson przyniosłem cię do swojego domu.- Nieźle. Jednym zdaniem odpowiedział na trzy pytania.
-Możesz mnie odprowadzić do domu?- skinął głową i podał jej gorącą herbatę.
-Najpierw to wypij a ja wyjadę samochodem z garażu. - przytaknęła a chłopaka już nie było
          Louis Tomlinson. Jeden z członków tak zwanej 'elity szkolnej, która ma wszystko w dupie'. Jakim cudem ona - zwykła szara myszka znalazła się w jego mieszkaniu. Zemdlała, okej. Tylko czemu? Przecież nie zapomniała wziąć dzisiaj żadnej z tabletek, więc nie było powodu. Spojrzała niepewnie na herbatę. A jeśli on coś tam dosypał? W końcu nie jest najświętszym nastolatkiem i na pewno nie miał dobrych zamiarów. Mimo, ze dziewczynie strasznie chciało się pić wylała herbatę do zlewu i odstawiła kubek, w tym czasie do pomieszczenia wszedł szatyn.
-Jedziemy?- skinęła głową i poszła za chłopakiem. Wsiedli do białego porsche carrera gt. Chociaż była ciekawa skąd Louisa stać na to auto nie zapytała. Dlaczego? Zwyczajnie się bała. Przecież go nie znała. - To jak się nazywasz?
-Lilith. Lilith Tincleton.- odpowiedziała, chłopak nacisnął gaz i ruszył.
-Więc, Lilith. czy ty nie chodzisz przypadkiem do naszego liceum?
-Owszem.- spojrzał na nią. Nie patrzyła na drogę, tylko na swoje buty. Zaciśnięte pięści na końcu bluzy dawały znać, że dziewczyn się boi.
-Nie masz czego się bać. Nie zrobię ci krzywdy.- pokręciła przecząco głową. Chłopak zaparkował nna jakimś parkingu. - Boisz się jeździć samochodem tak?- przytaknęła. Wysiadł z samochodu i obszedł je dookoła, po czym otworzył dziewczynie drzwi.
-Co ty robisz?- spytała wychodząc z samochodu.
-Przecież nie będę cię na siłę targał takim wozem skoro się boisz. Pójdziemy na piechotę, tylko mów jak coś się będzie działo okej?
-Okej.- w ciszy ruszyli przed siebie zostawiając za sobą samochód. 
            Po około godzinie marszu dotarli pod dom babci blondynki. Szatyn na początku chciał odwieźć ją pod aptekę i dopiero tam spytać ją o drogę do jej mieszkania. Stanęła naprzeciwko niego.
-Dzięki, że mnie odprowadziłeś, tylko... Masz strasznie daleko teraz samochód.- zaśmiał się łagodnie.
-Spokojnie nic mi nie będzie.Uważaj trochę na siebie.- pochylił się i dał dziewczynie buziaka w policzek. W tym samym momencie z domku wybiegła starsza kobieta.
-Liluś! Dziecko drogie, gdzieś ty była! Tak bardzo się martwiłam. Co się stało!- staruszka przytuliła dziewczynę, a ona odwzajemniła uścisk.
-Już wszystko dobrze. Zemdlałam w drodze z apteki do domu i Louis się mną zajął.- siwowłosa spojrzała na chłopaka. 
-Dziękuję ci młodzieńcze. Zechcesz wejść na herbatkę? W końcu uratowałeś jedno z moich wnucząt.- niebieskooki spojrzał niepewnie na blondynkę. Skinęła głową.
-Jasne, dziękuję bardzo.


            Louis i Lilith zostali sami w kuchni. Popijali w ciszy herbatę. Żadne nie chciało, a raczej wstydziło się odezwać. Chłopak popatrzył na dziewczynę. Miała bladą cerę, jasne blond włosy, duże zielone oczy i długie rzęsy, teraz poprawione czarnym tuszem. Wyglądała ślicznie kiedy tak zamyślona wpatrywała się w kubek z napojem.Widział, że coś ją gnębiło. Nie wiedział jednak co. Postanowił się dowiedzieć.
-Lilith.- zaczął. Uniosła na niego swój wzrok.- Co się dzieje?
-Nic ważnego.- mruknęła cicho.
-Możesz mi powiedzieć.- uśmiechnęła się kpiąco, fałszywie.
-Żartujesz? Znam cię jakieś sześć godzin i uważasz, że powiem ci o wszystkim co mnie dręczy?- warknęła wstając od stołu.
-Czyli jednak coś ci nie daje spokoju.- podszedł do niej i złapał za ramię. Natychmiast strąciła jego dłoń.
-Przestań! W ogóle cię nie znam. Co ty odchrzaniasz?
-Zdaje się, że dzięki mnie nie leżałaś na chodniku jak jakiś menel, bo wiadomo, że każdy człowiek jaki by przeszedł uznałby cię za pijaną nastolatkę!- warknął i spojrzał gniewnie na dziewczynę. Przypatrywali się tak w siebie, dopóki do salonu nie weszła starsza pani z tabletkami w ręku.
-Liluś. Twoje tabletki na uspokojenie i napady lękowe. Musisz pamiętać, aby je regularnie zażywać. Oh... Louis jeszcze tu jesteś? Myślałam, że już wyszedłeś.- teraz chłopak zrozumiał czemu dziewczyna tak wybuchła. Nie wzięła tabletek, co źle na nią wpłynęło. Blondynka podziękowała babci i popiła wszystkie lekarstwa. Staruszka przeprosiła młodych i wyszła.
-Uspokojenie i napady lękowe?- złapał ją za nadgarstki. Syknęła lekko.
-To nie twój interes Tomlinson.- powiedziała wyrywając ręce.  Zrezygnowany chłopak rzucił jedynie krótki 'na razie' i wyszedł z domu pani Tomlinson, żegnając się z nią w holu. Lilitj skierowała się tamtą stronę.
-Będziesz musiała go przeprosić Liluś.- powiedziała kobieta pocierając dłonie plecy wnuczki.
-Wiem babciu, wiem.


          Kolejny dzień. Zielonooka nie pewnie przeszukiwała korytarze w poszukiwaniu tego jednego konkretnego chłopaka. Wiedziała, że nikt nie może jej zobaczyć. Zwłaszcza Brooklyn. Tak. Brooklyn Scott najlepsza przyjaciółka od czwartej klasy, która zawsze wtrąci swoje trzy...dzieści groszy do jakiejś sprawy. Była wysoką Azjatką o czerwonych włosach i czarnych jak smoła oczach. na jej twarzy zawsze gościł szczery uśmiech, który rzadko schodził z jej twarzy, a jeśli już to się stało to musiała to być poważna sprawa. Na schodach prowadzących na czwarte piętro blondynka zauważyła bruneta ze swoją paczką. O nie, nie. Do samego niebieskookiego mogła podejść, ale żeby do całej zgrai? Nie ma mowy. Lilth raz sie żyje. Wiesz, ze spotkanie jego samego w szkole jest równe zeru. No tak. Podświadomość zawsze ci podpowie co masz zrobić. Głęboko wciągnęła powietrze i powoli je wypuszczając ruszyła przed siebie. Był do niej odwrócony tyłem.
-Oho. Nasz szkolny szkieletor zmierza ku nam.- czarnowłosa dziewczyna niskiego wzrostu oparła się o framugę. Świdrowała wzrokiem zielonooką. 
-A tam, może rzeczywiście jest chuda, ale niezła z niej dupa. Nie pogardziłbym.- mulat o hebanowych włosach i brązowych oczach wyraził swoją opinię i po chwili dodał. - Czy ty Rose naprawdę nie widzisz tych blond włosów, tych zielonych oczu i tego seksownego tyłka?
-Zayn. Ja w przeciwieństwie do ciebie nie spędzam każdej nocy, wolnej lekcji i popołudnia na przespaniu się z inną dziewczyną za każdym razem.
-No, Lou. A ty co o niej sądzisz?- szatyn obrócił się i spojrzał na dziewczynę, którą wczoraj zabrał omdlałą z ulicy. Zanim zdążył odpowiedzieć, przed nim stanęła panna Tincleton.
-Louis przepraszam za wczoraj. Głupio się zachowałam, wiem. Ty mnie uratowałeś a ja na ciebie nawrzeszczałam. Mogę ci to jakoś zrekompensować?- zaśmiał się szczerze i pokręcił z niedowierzania głową. Ją naprawdę było stać na to, żeby podejść do niego i jego paczki.
-Przyjmę przeprosiny tylko wtedy, kiedy wyjaśnisz mi wszystko. Absolutnie WSZYSTKO.- powiedział a ona z westchnięciem skinęła głową. Nie chciała tego mówić, ale jeśli to zniesie z jej serca poczucie winy. To się poświęci.
-Zgoda.- mruknęła cicho. Louis wyciągnął z kieszeni jej spodni iPhone'a i wystukał swój numer po czym zapisał go 'Louis ♥'. Oddał go dziewczynie. - Serduszko raczej jest zbędne.
-Nie.- zaprzeczył- jest bardziej potrzebne niż ci się wydaje droga, Lilith.- dziewczyna przewróciła oczami i odeszła w stronę drugiego piętra.
-Stary! Ja chciałem ją przelecieć!- brązowooki popatrzył na przyjaciela z wyrzutami. 
-Spoko, jak tej jednej nie zaliczysz to nic ci się nie stanie, Malik.- odpowiedział szatyn i uśmiechnąl się szeroko.
-Dobra, dobra. Trele morele. Co się stało wczoraj. Co, Lou?- brunetka spojrzała przenikliwie na przyjaciela, a ten się uśmiechnął i mruknął ciche 'tajemnica'.

~*~
Ojejujeju! Ale się cieszę pierwszy rozdział za mną. Jedyne co mnie smuci to fakt, że jest prawie 120 wyświetleń i totalny brak komentarzy. :C
Mam nadzieję, że rozdział na 4.5 strony w Wordzie jest wystarczająco długi, chociaż ja nie jestem z niego zbyt zadowolona. Ocenę jednak pozostawiam wam.
Jeśli przeczytałeś to proszę Cię, skomentuj. To naprawdę daje powera do dalszej pracy!
Pozdrawiam gorąco Katuchna.

2 komentarze:

  1. Masz świetny pomysł na fabułę , ale jedyne co mi przeszkadza to, to ,że piszesz w 3 osobie :<
    Ale pozostaje mi się cieszyć tym co jest . Czekam na następny ! xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wchodzę na bloga patrzę komentarz. Myślę sobie 'Stawiam, że spam'. Paczam a tu komentarz do rozdziału *3* Tak bardzo mi poprawiłaś humor. :3

      3 osoba. Wiem. Mi też to przeszkadza i nawet nie wiem czemu zaczęłam w owej pisać. Kto wie może się przerzucę na 1 osobę? :D

      Usuń